piątek, 7 listopada 2014

Podróże palcem po mapie: Ale Meksyk!

Pod koniec października wybraliśmy się do Meksyku, a co? Zimno się zrobiło, musieliśmy się jakoś dogrzać:)
Podróż rozpoczęła się od ciekawej opowieści o herbie na fladze. Jest nim orzeł pożerający węża na kaktusie. Ponoć dawno temu aztekowie otrzymali takie przykazanie od swoich bogów, żeby założyć osadę w miejscu, gdzie spotkają taką scenkę. I tak po wielu latach wędrówki i poszukiwań powstało Tenochitlan (obecnie Meksyk, stolica Meksyku).


Potem opracowywaliśmy trasę na mapie:


Dzieci zdecydowały się na podróż samolotem:


Wygłodniali po długiej podróży, tuż po zejściu z pokładu aeroplanu, wybraliśmy się coś przekąsić:

gacamole i nachosy

Pycha, pycha, a z czego to było zrobione?
Awocado, pomidory, limonka, kukurydza...jakie jeszcze owoce i warzywa zawdzięczamy podbojowi Ameryki?
Rozmawialiśmy sobie o tym, a dzieci dopasowały warzywa i owoce do ilustracji przedstawiających je, jak rosną.


Jeśli dobrze się przyjrzycie, dostrzeżecie, że coś tu jest nadgryzione...to Tolcio postanowił posmakować chili...och, rozgrzało go to porządnie:


Przecieraliśmy przez sitko owoc opuncji figowej (ma wyjątkowo twarde pestki). Owoc kaktusa nie podbił podniebień większości podróżników, ale mi smakował, z przyjemnością potem dopiłam powstały mus.


Za to mango było hiciorem:


Milutka włochata pestka:


Następnie odwiedziliśmy jedno z jeszcze istniejących plemion indiańskich, Tarahumara. Podejrzeliśmy jak wygląda ich codzienne życie wysoko w górach:


Plemię Tarahumara słynie z biegania. Jest to dla nich bardzo naturalny sposób przemieszczania się. Organizują wyścigi na imponujących dystansach po 200-300 km!
Nawet wzięliśmy udział w jednym, w tzw. La Carrera de Bola. Biegu drużynowym, w którym biega się kopiąc przed sobą drewnianą piłkę.



Wybraliśmy się też do kopalni srebra:


Udało nam się tam nieco wzbogacić:


Teresa wybudowała świetną arenę do gry w kulki i tak zajęła wygłodniałych podróżników, czekających na obiad, którzy zaczynali robić się groźni:)


Hmmm, skoro mowa o obiedzie...z wrażenia nad meksykańskimi smakami nie zrobiłam ani jednego zdjęcia podczas jedzenia!
Jedliśmy tacos i tortille nadziewane pysznymi farszami (jeśli ktoś by miał ochotę, chętnie się podzielę namiarami na sklep, w którym można kupić pyszne tradycyjnie wytwarzane placki kukurydziane:).
Poniżej zdjęcie naszego deseru. Jest to wariacja na temat meksykańskiej gorącej czekolady z wanilią (dla alergików, karobowa na mleku roślinnym). Była smakowita:


Po obiedzie zorganizowaliśmy fiestę, ale najpierw przygotowaliśmy sobie odpowiednie jednorazowe wdzianka:

Nawet Stefanito dzielnie ozdabiał swoje poncho

jednorazowy kubek+talerz=meksykańskie sombrero



MARIACHI



Tak się skończyła nasza wyprawa, było wspaniale! Polecamy!



4 komentarze: