piątek, 12 września 2014

Dzień z Rycerzem

W ostatnim czasie miałam możliwość pobycia choć chwili sam na sam z każdym z dzieci.
W piątek spędziłam miły dzień z Różą, zjadłyśmy sobie "księżniczkowe" śniadanie w naszym stylu. Wystarczyło rozłożyć obrus i wyciągnąć porcelanowe filiżanki, a Róża poczuła się wyjątkowo. Obejrzałyśmy razem Kopciuszka, a popołudniu pojechałyśmy na mój kurs montessori...tam było jej trochę nudno i się niecierpliwiła, ale po wyjściu odżyła i miałyśmy wesołą przeprawę metrem do chłopców, którzy czekali na nas u Babci w Śródmieściu.
W niedzielę, kiedy Tolo i Róża byli z Babcia w teatrze, poszłam ze Stefanem na gofra i na spacer po warszawskim Powiślu. Wędrowaliśmy tam, gdzie prowadziły nas jego nóżki. Wymyślił całkiem miłą trasę z niespodziankami urbanistycznymi. Weszliśmy w jedną z bram przy ul.Bartoszewicza i znaleźliśmy tajne przejście (w każdym razie dla mnie) do Tamki. 
To było bardzo miłe, ale żałowałam, że nie widzę perspektywy na taki czas z moim najstarszym synkiem. Niespodziewanie wczoraj nadarzyła się jednak taka okazja! Mąż wziął najmłodszych na czas załatwiania swoich spraw, a ja zostałam w domu, żeby sprzątać zaległości poremontowe i powakacyjne...a Tolo został ze mną, bo obiecałam mu, że po śniadaniu pogramy w grę, którą wypatrzył w gablocie z książkami. Po wakacyjnej wyprawie do Malborka, pod przewodnictwem Dziadka, Anatol jest głęboko zanurzony w świecie rycerskim, więc bardzo mu zależało na tym, żebym dotrzymała słowa.



Niestety "zgubiła się" nam instrukcja. Z tego co pamiętam, to sam Rycerz Anatol ją niegdyś zniszczył. W swoim dzieciństwie, jak to zwykł określać lata, które już mu upłynęły.
Coś tam próbowałam wyszukać w internecie, ale nigdy mnie nie ciągnęło do tego typu gier, więc ciężko mi było zrozumieć, o co w tym chodzi. Zdaliśmy się na własną inwencję i przeprowadziliśmy dwie partie Bitwy Pod Grunwaldem. Nie udało mi się zmienić biegu Historii. Dwa razy przegrałam.


Tolo wymyślił zasadę, że jeśli wygra, to zagramy jeszcze w Smoka Diego. Dostał tę grę od Dziadków na imieniny w lipcu...i od tego czasu nie udało nam się w nią zagrać, bo ilekroć się do niej zabieraliśmy coś lub ktoś nam w tym przeszkadzał...


W każdym razie, bardzo przyjemna gra. Trzeba się wykazać zręcznością w trafianiu szklanymi kulkami do wyznaczonego celu i umiejętnością odgadywania kroków przeciwnika. Szliśmy łeb w łeb. Ostatecznie przegrałam, bez dawania fory!
Po naszych rozgrywkach zgłodnieliśmy, więc zabrałam się za przygotowywanie ulubionego dania Tolka. Na moje szczęście są to ostatnio kluski z sosem pomidorowym, więc szybko poszło z gotowaniem, ale żeby Tolo się w tym czasie nie nudził, dałam mu się naciągnąć na oglądanie obrazków w google grafice spod hasła: "rycerze". 


Wieczorem, dopełniliśmy nasz dzień czytaniem w rycersko-smoczym klimacie.
Bardzo polecam takie tête-à-tête ze swoim dzieckiem, to nic nie kosztuje! No może poza cennym czasem. To moje sprzątanie ciągle nade mną wisi i mnie dręczy, bo niewiele mi się udało zrobić z tego, co planowałam, ale mimo tego, warto było. 
Ostatnio uderzyły mnie słowa pewnej cudownej znajomej, że jej Mama wychodziła z założenia, że ważniejsze niż porządki są szczęśliwe dzieci...a takie chwile i mnie bardzo uszczęśliwiają.


2 komentarze:

  1. Czas dla każdego z dzieci. Też o to walczę ;) Warto, bo tak jak piszesz wynikają z tego same przyjemne rzeczy ;) Pozdrawiam, ach!

    OdpowiedzUsuń