Mieliśmy ostatnio dosyć trudny i smutny czas. Zmarł ukochany pradziadek Lucjan. Osoba niezwykła dla każdego, kto miał okazję go spotkać...
Wierzymy, że jest już szczęśliwy w Niebie i tam na nas czeka...ale tęsknota pozostaje. Szczególnie odczuwa ją Róża, która była z nim bardzo związana, dziś mi powiedziała:
"a wiesz? Mój Dziadek spadnie z Nieba i nie będzie już stary i będzie się ze mną bawił...nie mogę się doczekać!"
Także nie mieliśmy nawet jak myśleć o wczorajszym święcie. Od ponad tygodnia nie mieszkamy w domu.
Babcia podarowała dzieciom prezenty z marzeń, mieli ogromną radość, ale my też chcieliśmy zrobić dla nich coś miłego. Wyruszyliśmy więc w miasto z planem zasłodzenia dzieci po uszy pancake'ami z Solca, a tam kicha, bo miejsc nie było, a atmosfera też taka średnio odpowiednia dla naszych delikatnych dziecięco-babcino-rodzicielskich uszu.
Trochę zrezygnowani postanowiliśmy nie czekać na zwolnienie miejsca i zawróciliśmy ul. Dobrą.
Tak trafiliśmy na poniższy szyld:
My dorośli zjedliśmy bardzo dobre wege-burgery.
Fajnie, bo po takim lekkim obiedzie, mogliśmy się jeszcze ruszać, do czego przestrzeń bardzo zachęcała.
Można było sobie pojeździć takim niezwykłym wehikułem o napędzie siostrzanym:
aby w tajemniczych zaułkach zderzyć się z prawdziwym rdzennym powiślańskim blichtrem:
Był też miły Pan, który cierpliwie uczył, jak puszczać wielkogabarytowe bańki mydlane:
Tata skakał na skakance:
Można się było nawet wyprawić na szerokie morza w poszukiwaniu "Wyspy Bez Tajemnic":
Niesamowite miejsce ten Wars and Sawa, myślę, że trafiliśmy tu nieprzypadkowo (Ktoś nad nami czuwał):
A na deser/kolację udaliśmy się, w poszerzonym gronie o Ciociostwo Martę i Krzysia+malutkiego ukrytego Ktosia, do innego okolicznego lokalu, Sklepu z goframi:
Już by się wydawało, że dzień miał się ku końcowi, bo wróciliśmy do domu Babci i mieliśmy szykować się do spania, aż tu nagle wpadła jeszcze do dzieci Ciocia Małgosia. Jej wizyta była wisienką na torcie, Tolo dostał kowbojski kapelusz po pradziadku i rewolwer(plastikowy), a Róża odpustowy zestaw księżniczki z piękną koroną o której marzyła od dawna.
A i jeszcze nam rodzicom udało się dorzucić do tego tortu taką może bardziej śliwkę.
Gdy starszaki oglądały dobranockę, wyskoczyliśmy do pobliskiej kawiarnio-księgarni i kupiliśmy im po książce...doprowadziło to mojego męża do smutnej konstatacji(której nie podzielam:), że dzieci dostają od nas takie nudziarskie prezenty, a Dziadkowie i Spółka mogą nam je rozpieszczać...ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, dostaliśmy kwit na dwie gratisowe kawy w kawiarni Tarabuk.
Taki mieliśmy miły Dzień Dziecka, dla wszystkich, tych mniejszych i większych.
Ale fajny opis! I śliczne zdjęcia. Oddają klimat Dnia Dziecka ;)
OdpowiedzUsuń:)
Usuńbardzo fajny post! no i świetne zdjęcia, zwłaszcza to Róży z Dziadkiem :))
OdpowiedzUsuń:) dzięki. to z Dziadkiem to zdjęcie Tomka(Męża)
UsuńO Matko, jesteś Wielka!
OdpowiedzUsuń:) aż nie wiem, co napisać... czytać takie z słowa od tak wspaniałej Osoby(też Mamy:) bardzo mi miło, dziękuję.
UsuńO Córko, jesteś Wielka!
OdpowiedzUsuń:)O Matko
UsuńTeż tak myślę, że Ktoś nad Wami czuwa:)
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia!!! Normalnie byłam tam z Wami ;-) Pierwsze zdjęcie - międzypokoleniowe - najpiękniejsze. Pozdrawiamy.
OdpowiedzUsuńTak ladnie opisalas ten dzien ze chcialabym tam byc razem z wami. Pamietam,ze z reki dziadka to jadlam nawet slimaki!
OdpowiedzUsuń