niedziela, 27 lipca 2014

Kapliczka

Kolejne wspomnienie z naszych czerwcowych wakacji.
Odkryliśmy tę kapliczkę, bo nie mieliśmy możliwości pójść w Niedzielę do Kościoła. Potem jeszcze kilka razy do niej zaglądaliśmy. Zawsze z jakimś podarkiem dla Maryi.

Dosyć daleka droga, ale przemierzana w podskokach

Kamyk od Róży

Niezapominajki z rowu od Tola


Rozmowy z Maryją



Dobrej Niedzieli.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Życie Praktyczne w praktyce:)

Montessori w terenie.
Takie zajęcia z życia praktycznego zrobiłam z dziećmi podczas naszych czerwcowych wakacji i wcale tego nie aranżowałam. Po prostu musiałam zrobić pranie, a dzieci same się przyłączyły. Szczerze mówiąc początkowo nie byłam zadowolona, bo bałam się , że będą mi przeszkadzać, a pranie będzie bardziej brudne, niż czyste, ale szybko wyluzowałam i fajnie nam wyszła ta współpraca. 
Zaskoczyło mnie, jak sprawne są ich rączki! 
Na prędce rozciągnęłam linkę między drzewami, żeby mogli też wykorzystać w praktyce, to czego się nauczyli przy tej(link) pomocy:)



 Wspólne wyżymanie:


Autorski sposób Róży na wieszanie sukienki z troczkami:




A po ciężkiej pracy zasłużony relaks:


Stefanito postanowił się przyłączyć i nie zważając na to, że na stopach ma skarpetki wskoczył Tolkowi do miski:



poniedziałek, 14 lipca 2014

łąkowe perfumy DIY

Dzieci same z siebie domagają się eksperymentów. 
Tolek dobrze wie, że najlepsza do wszystkiego jest "soda oczyszczana" i poprosił mnie o nią, gdy zapragnął stworzyć perfumy. Wokół nas było całkiem sporo pachnących roślin, więc oczywistym było je wykorzystać!
Koniczyny, mięta, koperek, trawa i jaskry podkręcone cytryną i sodą utworzyły oryginalną kompozycję. Perfumy były wielozadaniowe, poza podstawową funkcją skrapiania się łąkową wonią dla przyjemności, według zapewnień producentów miały zastosowanie również m.in. w medycynie (jako remedium na stłuczenia i ugryzienia komarów). 
Polecamy!







niedziela, 13 lipca 2014

Wakacje vol.1

Tydzień naszych małych wakacji minął nam bardzo szybko.
Mieszkaliśmy w drewnianym domku w pobliżu lasu. Przez kilka dni byłam z dziećmi i moimi Rodzicami. Potem  Rodziców "wymieniła" moja siostra, która przejęła ważną funkcję strażniczki ognia. Korzystałyśmy tam z pieca z fajerkami, na którym przygotowywałyśmy większość posiłków. Tak więc umiejętność rozpalania ognia była kluczowa, a muszę z przykrością przyznać, że nie mam do tego smykałki. Podtrzymywanie ognia i gotowanie to jeszcze, ale rozpalenie...z moja ciekawską Trójką, a w szczególności Stefanitem rozkręcającym się w chodzeniu, było dla mnie niewykonalne. Nie wiem, jak dawniej kobiety sobie radziły... W każdym razie moja siostra ma to coś i cierpliwie wzniecała ogień, który nas przyjemnie dogrzewał w chłodnej końcówce czerwca. Ja rekompensowałam jej nieco ten trud (w każdym razie taką mam nadzieję) stojąc na zmywaku.

Lekturą wyjazdu były Muminki. Pamiątki od Dziadka podkręcały nam klimat i urozmaicały zabawy.
To co robiliśmy postaram się jeszcze opisać w najbliższych postach.
Teraz tylko wspomnę naszą antyprzygodę wyjazdu, którą była podróż do szpitala z podejrzeniem złamanej rączki Stefana (wyglądała jak nadmuchana gumowa rękawiczka). Na szczęście okazało się, że to reakcja alergiczna na ugryzienie jakiegoś niezidentyfikowanego robala. Fenistil i wapno natychmiast pomogły. Wszystko dobrze się skończyło, ale było trochę nerwów.